"-Czego nie rozumiesz w słowach:
Nie, nie idę za tobą?
-Oznajmiła ze stoickim spokojem.
Po czym odwróciła się od niego
Idąc z powrotem w stronę świata żywych..."
~Clary~
Jasne przejrzysta łuna światła, cudownie słodka Jutrzenka wyrwała mą personę z baśniowej, wiecznej, sennej mary rodem ze śpiącej królewny. Łagodny sen oddalił się wraz z magnetycznymi objęciami Morfeusza pogrążając mnie w nudnej, szarej i codziennej rzeczywistości. Jedyne co mi pozostało to z gracją słonia w składzie porcelany stoczyć się na twardą nawierzchnię podłogi z miękkiego gniazdka utkanego przez sen, a mojego niezawodnego łoża.
-Damnant !-Syknęłam w odpowiedzi powoli podnosząc się na równe nogi. Otrzepałam swą perłową piżamę z wyimaginowanego pyłu zwanego kurzem. Karmelowe loki zsunęłam w tył by nie przeszkadzały jej w codziennych czynnościach i zawadzały na widnokręgu. Jak ja nie lubię takich gwałtownych pobudek! Nie. Inaczej to ujmę. Nie lubię wakacji od swej wielce pasjonującej pracy bo stają się ogromnie flegmatyczna. Swą delikatną dłonią wymacałam komórkę. Jasny jak błyskawica wyświetlacz prawie nie dawał znać o swoim istnieniu na moich oczętach. Od razu w mym umyśle odcisnęła się godzina. Była bowiem 6:30. Świetnie. Zdążę się w porę ogarnąć by wyjść na miasto, załatwić kilka sprawi i.... mieć choć drobinkę czasu dla siebie. Drugą istotą która mnie ubodłą w serce. Dziś jest 14 sierpnia. Dziś są urodziny mojego kuzyna Scotta. Na myśl o tym że idę na jego urodziny nie widząc go od sześciu lat... O tym że będzie tam mnóstwo ludzi których nie znam.... O tak. Mój kuzyn bywa też dość nieelokwentny.
-Na którą te urodziny...-Zapytałam samą siebie sprawdzając godzinę w "notatkach". -Ugh... O północy?- O rany... co on znów wymyślił? Nie dość że zaprosił mnie tak... naprędce to jeszcze to. Nie. To nie zepsuje mi humoru. Powolnym krokiem ruszyłam do toalety. Przygotowałam coś na kształt aromatycznej kąpieli. Na swym ukochanym telefonie puściłam dla dodatkowego uspokojenia swego ducha. Usłyszałam cichą melodię elektrycznych skrzypiec Vanessy Mae w utworze Contradanza.
Karmelowe włosy powoli opadły na twardą w swej istocie taflę wody, a reszta mego ciała powoli zanurzyła się pod jej taflą. Malinowe ustka westchnęły w rozkoszy chwili. A zapach dość efektownych olejków drażnił na pozytywny sposób me nozdrza. Kąpiel zakończyła się po jakiejś godzinie. Pozwoliłam swym mokrym jeszcze lokom opaść na plecy i delikatnie nasączyć tą cieczą bluzkę. Przecież i tak ją zaraz przebiorę. Krótkie jeansowe spodenki z wydartymi dziurami okalały me biodra. Na swój korpus nałożyłam bluzkę na ramiączkach. O barwie złota i zieleni co na me perfidne szczęście kontrastowało z mymi oczyma. Mokre włosy spięłam w warkocz. Chwila koncentracji, chwyt za najpotrzebniejsze rzeczy w tym słuchawki i portfel. Po cało kształtnym ogarnięciu zarówno siebie jak i swej koafiury wyszłam na miasto odebrać prezent dla jednej z dwójki osób z mojej rodziny które mi pozostały. Miałam przeczucie że to dopiero początek mojej nowej historii z kuzynem. Westchnęłam zamykając drzwi do mieszkania.
-Początki są zawsze trudne....-Zatrzasnęła i prze kluczyła drzwi po czym wyszła....
*^* Cudne !
OdpowiedzUsuń