sobota, 26 grudnia 2015

Wydarte ze wspomnień - 6 - Inna historia 1/3

Kiedy patrzę jak popełniają samobójstwo z mojego rozkazu...



- Woda - machnęłam od niechcenia ręką, a jedna z dziewczyn stojących pod ścianą pobiegła czym prędzej.
Władza absolutna. Taka się urodziłam i  taka zostanę. To jest idealna zabawa. Wszyscy się ciebie słuchają i w żadnym momencie nie słychać sprzeciwu. Wszystko dzięki ojcu - siedzę sobie w mojej rezydencji, na a niewielkim podwyższeniu - niczym królowa.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Wejść - zakomenderowałam.
- Laro Elizabeth Brant, złaź ze swojego tronu! - no kto by się spodziewał...
- Tato - na mojej twarzy pojawił się uśmiech i wstałam, aby pokazać mu moją wyższość. - Co cię sprowadza w moje skromne progi?
- Dość tych szopek. Reszta rozejść się - cała moja darmowa służba zaczęła się wycofywać.
- Wracać na miejsca! - wrzasnęłam, a zaraz po tym posłusznie wykonali me polecenie.
Taki miły szczegół. Mój kochany ojczulek jest genialnym chemikiem. Do tego bawi się ludzkim DNA. Pamiętam, że nawet jakiś typ chciał z nim współpracować i pracować nad... nawet nie pamiętam. A miał na imię... Ethan? Evan? Nie pamiętam, ale za to nazwisko miał od jakiegoś koloru. Nieistotne, bo i tak się nie zgodził na to mój rodziciel. Za to jeżeli chodzi o jego badania, to on jak i ja zostaliśmy testerami genu, który powodował, że wszyscy ludzie musieli się nas słuchać. Świetnie, nie? Nie będę ukrywać, jestem od niego silniejsza. Tak przez przypadek kiedy wstrzyknął sobie tego jedną dawkę, ja wzięłam podwójną. Ups? O mało nie umarłam, ale było warto. W końcu jedna z dziewcząt przybiegła ze szklanką wody. Wzięłam łyk i odstawiłam resztę na stoliczek, obok mojego "tronu".
- Ładnie to się tak rządzić, kiedy przychodzi się w gości? - powoli zaczęłam schodzić ze swojego podwyższenia.
W marmurowej podłodze widniało moje odbicie - czarne włosy, zielone oczy i sukienka, za którą znajdowały się dwa pistolety. Nic nadzwyczajnego, no chyba, że chodzi o moje wnętrze.
- Miałem nadzieję, że jesteś roztropniejsza. Że nie wykorzystasz swoich umiejętności do wzbogacenia się - zrobił pauzę - kosztem innych.
- Mówi się trudno i płynie się dalej - uśmiechnęłam się nieszczerze.
 - Zabiłaś tyle osób...
- Jedną komendą. Cudownie, nie?
- Twoja matka nie byłaby z ciebie dumna.
- Ale nie żyje. Dzięki tobie - złość uderzyła we mnie z podwójną siłą. - To wszystko to była twoja wina!
- Laro, to był wypadek... - zaczął się wycofywać.
- A potem mnie wykorzystałeś jako szczura laboratoryjnego! - mimowolnie w moich oczach pojawiły się łzy. - To przez ciebie nie przeżyłam prawdziwej przyjaźni! Miłości... bo moje słowa wszyscy odczytują jako rozkazy do ślepego wykonywania.
Starłam "krew duszy" ze swych policzków i wróciła mi dawna siła.
- Wy dwaj! Brać go! - w tym samym czasie gdy zaczęli szarpać się z moim ojcem wróciłam na tron.
Znudzonym wzrokiem przypatrywałam się jego nędznym próbom. Jednak moje rozkazy były silniejsze od jego. Po chwili dwóch osiłków doprowadziło go pod mój podest czekając na dalsze rozkazy.
- Niech ktoś pójdzie po piłę mechaniczną. Przedstawienie czas zacząć - założyłam nogę na nogę, klasnęłam, a następnie z mojego gardła wydobył się szatański śmiech zwiastujący, jak zawsze, czyiś koniec.


2 komentarze: