Na ścianie mam kolekcję swoich barwnych wspomnień. Suszony kwiat, naszyjnik,wiersz i liść. Już tyle lat przypinam szpilką na tej słomie to wszystko co cenniejsze jest niż skarb. Ramię pręż. Słabość krusz i nie zawiedz w potrzebie. Podaj swą pomocną dłoń tym co liczą na ciebie. Zmieniaj świat zawsze bądź sprawiedliwy i odważny. Śmiało zwalczaj wszelkie zło, niech twy bratem będzie... PRAWIE każdy....
***
Przez całą noc nie zmróżyłam oka wsłuchując się w miarowy oddech Kate. To co przeczytałam wstrząsnęło mną dogłębnie a szok jeszcze nie minął. Dom powoli zapadał w sen. W końcu. Błoga cisza. Tak cicho ża aż słyszałam szepty starszego rodzeństwa na dachu...
Per. Vincent
Nie mogłem spać ani pozbyć się dziwnego uczucia straty. Otwarłem okno na ościerz i pozwoliłem nicej bryzie zapanować w pokoju. Ja i Van jedyni z całej czwórki mamy pokoje osobno. Postawiłem ostrożnie jedną stopę na parapecie a potem drugą. Rękoma chwyciłem za obrzeża dachówek i wciągnąłem się na samą górę. Nieboskłon mienił się gwiazdami, drzewa wytwarzały łagodny szum. Czułem że nie jestem tu sam. Jak na odpowiedz w eter padło:
-Nie chciałbyś rzucić tego wszystkiego w cholerę?- Van. Opierała się o komin w pół siadzie. Zmierzwione włosy miała niechlujnie spięte w warkocz. Koszulę zmiętą i atłasowe jeansy. Ja pewnie nie wyglądam lepiej. Usiadłem ostrożnie obok bliźniaczki.
-Co masz na myśli?-Spytałem. Spojrzała na mnie zpod przymróżonych powiek. I parsknęła z typową dla siebie nutą perwswazji w głosie.
-Uciec. Dla mnie i Vi za późno jednak ty i Kate... Moglibyście uciec. Poradzilibyście sobie.
-Od razu zakładasz że chodzi o ciebie i Vi?-Zapytałem podirytowany.- Życie to nie bajka! Nie jesteście jakimiś herosami któży latach wrócą i nas uratują?- Dziewczyna nic sobie z tego nie robiła. Odparła spokojnym głosem.
-Dziwnie to zabrzmi ale w głębi wiesz że ona nie jest małym dzieckiem i sobie poradzi w życiu lepiej niż ty czy Kate.- Znów krytykowała moją nadopiekuńczość wobec Viol jako najmłodszej z rodziny.
-Jak tam chcesz...- Mruknąłem wstając i otrzepując się z niewidzialnego kurzu.-Bronoc i niech los ci sprzyja.-Odparłem z uśmiechem.
-To nie jest jakaś głupia książka Vinc. Tożeczywistość.- Gdy schodziłem do pokoju usłyszałem jeszcze tylko jedną rzecz.-Chciałabym by to były tylko głupie igrzyska na śmierć i życie...
***
Per. Violet
Świt. Zawsze byłam rannym ptaszkiem. Nie pociąga mnie jednak śpiew ptaków czy pierwsze promienie słońca. Jest weekend bądźmy realistami. To najgorszy czas bo ma nad nami prawie pełną kontrolę. Co ranek bawię się w Katniss Everden i biorę łuk wymykając się do lasu. Mym ulubionym miejscem jest opiaszczona skarpa owinięta w koło szatą lasu. U dołu płynie rzeka przechodząca w jezioro. Idzie tam skoczyć i się nie zabić! Czasem się śmiałam w dzieciństwie że to mój własny most do Therrabiti. Jednak fantazje nie trwały długo. Dziś się tam nie wymknę. Mam jeszcze rzeczy do załatwienia. Pierw ja potem Van. Skreśli nas. I dobrze! Żal mi tylko rodzeństwa, ale ja tu wrócę. Odnajdę ich gdy wespnę się na szczyt. Na palcach wykradłam się z pokoju. Vincent pewnie śpi lekkim snem z ręką na broni a Van wcale. Ciekawi mnie jej plan na przeżycie. Pewnie nie tak ambitny jak mój, ale jednak. Ruszyłam do kuchni i niczym mysz dziobnęłam wszystko co było zjadliwe. Ubrałam się dość prowokacyjnie bo na czarno, ale jednak w wygodne ciuchy. W ostatecznym rozrachunku wyglądało to tak. Czarne leginsy z ukrytą bronią palną, tzw ,, emo obrąża " na szyi czyli ozdobne wisiorko podobne coś przylegające do skóry. Ciemny makijaż przewiewna bluzka i rockową kurtką z ćwiekami. Włosy w kocyk. A i jeszcze glany. Po całym stroju rozmieszczona broń. Np we włosach spinak z trucizną.moje rzeczy poukrywałam w torbach w wynajętych skrytkach na dworcu, tak że w pokoju zostały tylko rzeczy Kate i meble. Vinc wstał. Dom budzi się do życia wraz z nam. Każdy na palcach bo ojciec odsypia kaca. Kate śpi nie spokojnie. Zaraz się zbudzi. Wychodzę na palcach z pokoju. Van przemyka korytarzem pozdrawiając mnie i swego bliźniaka tylko kiwnięciem głowy. Vinc wracał z łazienki. Ze śwerzo umytych włosów skapywały mu jeszcze krople wody. Chwyciłam go za ramię.
-Musimy pogadać. W cztery oczy.-Kiwnął głową.
-Ściany mają uszy.- Wskazała pokój rodzicieli.
-Las. Za 10 min.- Uzgodniliśmy po czym się rozeszliśmy w sew strony.
***
"Przyjdzie rostań czas (Przyjdzie roztań czas)
I nie będzie nas ( imI nie będzie nas)
Na polanie tylko pozostanie po ognisku ślad .
Daba daj. Daba daba daj daba daj daba daba daaj."
Mruczałam pod nosem treść kolejbej piosenki o roztaniu. Dwie poprzednie o bólu, śmieci i cierpienu zirytowały biekaczkę i spacerowicza, a przyprawiły o rogi babcię z psem. Ja jednak nie będę kryć swego humory. Jestem smutna to jestem nikt i nic tego nie zmieni. Vinc przybiegł z pół minutowym spóźnieniem. Z oddali jego wąska sylwetka mieszała się z tłem. Biegł sybko. Jemu zależało by mnie wysłuchać. Wciąż uwarza mnie za małe dziecko, nie docenia jednak nie spodziewa się yego co ode mnie usłyszy.
-Już jestem!-Stanął obok mnie oddychając ciężko po długin dystansie. Lekko uginając głowę jak to wtedy zazwyczaj się robi. Zabierał silne hausty powietrza z atmosfery w akompanuamęcie lecących liści. Opierałam się o szorstką korę dębu. Ludzie przechodzili obojętnie brnąc dalej w swój zapatrzony w siebie świat.
-Odchodzę.-Odparłam.-Wyrzuca mnie.
-Tego nie wiesz...
-Wiem. I chcę ci coś obiecać. To nie obietnica małej dzieczynki...
-Dajesz.
-Zawsze będę cię chronić. Jak ty chroniłeś mnie. Ciebie i twą rodzinę.- Zaśmiał się nie biorąc mych słów n a powarznie.... Szkoda....
***
Nawet nie wiedziałam jak szybko dane bèdzie mi wypełnić obietnicę....
No i jak?
OdpowiedzUsuńHmm...super szocik xD ja chcę kolejny >,<
OdpowiedzUsuńA ja chcę... Nowy komputer i Telefon!!!
OdpowiedzUsuńTo sobie kup xD
OdpowiedzUsuń